Spełniłam swoje małe marzenie i na ślub nakupiłam w promce kulek Lindta w ilości po uszy ;-)
Z tego co rozmawiam z ludźmi, to moje pokolenie - dzieciaków z lat 80-tych - często ma jakieś takie "braki" w doświadczaniu luksusowych rzeczy. Pamiętam jak dziś jak tata z jakiejś delegacji przywiózł kilo Lentilek. Całą siatkę. Gdy atrakcją było ich małe pudełeczko. No szał w trampkach!
Czerwone kulki Lindta są chyba moją ulubioną formą czekolady, którą można ot tak kupić w sklepie. Ale jakoś ciągle są czymś luksusowym. Dlatego stwierdziłam, że odpowiem na któreś z kolei wezwanie reklamy z promką, i zamówię ich DUŻO.
Trzeba przyznać, że jak przyszedł wielki karton z logiem Lindt (dużo większy niż wymagała tego zawartość), to ta moja mała dziewczynka w śroku mnie miała uśmiech od ucha do ucha.
A mogę wam już zdradzić z wyprzedzeniem, że przez cały weekend ślubny zjadłam może z 3 kulki ;-) Ważne, że były. I że dzieciaki miały atrakcję. Jakoś tak naturalnym jest, że dzieci powinny mieć lepiej niż my...