Piąteczek piątunio.
Dziś taki popierający moją teorię, że dorośli to więcej energii mają w poniedziałek rano niż w piątek wieczorem ;-)
W pracy byłam trochę dłużej niż zamierzałam i trochę nie na piątkowych obrotach, i generalnie jedyne na co miałam ochotę to usiąść z herbatką w ramionach M.
Ostatnio faszerujemy nasze herbatki imbirem i kurkumą. Wiosna tu trochę już za pasem i w sumie mogę chyba już powiedzieć, że tak jak sobie postanowiłam na jesieni, że nie zachoruję tej zimy, tak - z małymi zawahaniami - dotrzymałam sobie słowa. W sumie niesamowite jak nasza wewnętrzna decyzja - walczymy czy poddajemy się - potrafi zmienić to, w jaki sposób organizm reaguje.
Parę razy byłam na granicy rozłożenia się, i tak w sumie korciło - chromolić to wszystko, zakutać się w łóżeczku, być tą, o którą się troszczy, a nie tą silną, która nie dość, ze siebie samą to ratuje jeszcze świat. Oj korciło...
Ale w obecnej sytuacji taka słabość by przyniosła więcej trudu niż odpoczynku. Więcej bym straciła niż zyskała. A poza tym nie muszę się już bać być silna. Nauczyłam się prosić o pomoc i przyznawać do tego, że nie daję rady nawet będąc tą silną. Trochę to zagmatwane, bo przecież musiałabym być słaba, skoro nie wytrzymuję obciążenia. Ale tak to działa - gdy dochodzi się do prawdziwej siły, to nie trzeba jej zawsze mieć.
Tak jak na przykład można jej nie mieć w piątek wieczorem :D