Tak było! Tak czerwonego nieba to dawno nie widziałam.
Stęskniłam się za tymi zachodami słońca...
Choć z drugiej strony przyzwyczajam się do życia bez nich, okazuje się, że można żyć poniżej poziomu drzew i obserwować wiewiórki ;-)
Dziś też przeżyłam dzień bez samochodu na mieście, wyjeździłam normalnie bilet dobowy. Pierwszy raz od nie wiem kiedy. Było to ciekawe doświadczenie, choć mimo wszystko jakbym miała tak żyć na stałe, to pewnie robiłabym tak 1/3 rzeczy mniej. Ale z drugiej strony takie "spokojniejsze" życie w sumie nie musiałoby być złe.
Czasem mam wrażenie, że jestem trochę ofiarą swojej zaradności i optymalizacji, i łapie mnie jakieś takie poczucie niespełnienia jak nie wycisnę dnia jak cytryny do ostatniej kropli. Jak gdzieś muszę "zmarnować" 15 minut, na przykład czekając na autobus.
A tak naprawdę jakie to ma znaczenie, czy zrobię coś super optymalnie czy trochę wolniej? A może będzie tak jak kiedyś w Tatrach, że gdyby nie takie nieoptymalne zdarzenie i konieczność zatrzymania się na 20min, nie trafiłybyśmy na jedne z najpiękniejszych warunków jakie widziałam w górach?
Nigdy nie wiesz, czy trzeba iść wolniej czy szybciej, by trafić na coś fajnego.
Dlatego chyba najlepiej odnaleźć swoje tempo.