Wcale nie jest tak jak na tym zdjęciu. Ale nie miałam pomysłu na zdjęcie, zapadał zmierzch, był dość mocny wiatr, dało się ustawić sekundę naświetlania i tak poruszyć aparatem, żeby wyszło strasznie :D
I w sumie już dawno miałam zapisany temat do poruszenia tu przy wpisach, właśnie a propos nastrojów.
Jakiś czas temu odryłam, że te wszystkie moje smutki i rozpacze - nawet jeżeli jakoś wywoływane większymi lub mniejszymi zdarzeniami z zewnątrz - to jednak tkwią we mnie. Jestem zarówno obłędnie szczęśliwa jak i potwornie smutna (choć ostatnio to drugie to się w sumie nie zdarza) w tych samych okolicznościach - z tą samą pracą, ludźmi dookoła, zdrowiem/chorobami, wyglądem, pieniędzmi. Żaden konkretny namacalny brak czy dostatek nie daje gwarancji, że będę się czuła tak czy inaczej.
To był przełom, dzięki któremu zamiast szukać szczęścia w rzeczach przychodzących z zewnątrz, zaczęłam szukać go w sobie. I w końcu znalazłam.
Już tu kiedyś pisałam o tym, że słyszę, że łatwo mi być szczęśliwą, skoro mam takiego świetnego faceta. Ale... najpierw poukładałam się z sobą, potem weszłam w tę relację. Gdybym pociągnęła za sobą swoje dawne problemy, skończyłoby się jak zawsze.
A jeszcze zupełnie inną rzeczą jest to, że można być szczęśliwym i płakać ze smutku. Bo tak naprawdę to gdzie się nie obejrzymy to dzieje się coś strasznego, smutnego, raniącego innych ludzi. Każdy sygnał karetki w mieście to potencjalna czyjaś tragedia. Nie mówiąc już o wojnie czy kataklizmach.
W momencie, gdy otwieramy się na dobre emocje, musimy otworzyć się też na te trudniejsze. Gdy blokujemy trudniejsze, blokujemy też to, co dobre.
I potem siedzi taka dorosła, szczęśliwa kobieta i zalewa się łzami, bo zobaczyła w internecie wpis o tym, że jakaś klinika weterynaryjna ma słoik z czekoladkami dla psów, które trzeba uśpić, bo żaden dobry piesek nie powinien odejść z tego świata nie znając smaku czekolady. Słoik ma etykietkę "całuski na dowidzenia" (goodbye kisses). Nawet teraz to pisząc mam oczy mokre.
I oczy mokre mam standardowo czytając takie historie, oglądając kampanie społeczne, czytając informacje od znajomych o ich nieszczęściach, odejściach ich bliskich, chorobach...
Kiedyś mi było wstyd. Bo jak to tak się mazać z byle powodu.
Dziś wiem, że czuć bardziej to przywilej. Nie płaczę ze strachu, ze słabości. Płaczę, by uwolnić.
I tak jak bardziej odczuwam smutek, tak bardziej odczuwam radość i miłość. Coś za coś ;-)
PS. I jeszcze taki mały cytacik z dzisiejszych internetów a propos pierwszej części wpisu:
Pomiędzy bodźcem a odpowiedzią jest przestrzeń. W tej przestrzeni jest nasza moc, żeby wybrać naszą odpowiedź. Od naszej odpowiedzi zależy nasz rozwój i nasza wolność.