Dzień dobry :)
Trochę jak w tym memie...
Ale skoro już się obudziłam o tej piątej i musiałam wyjść z łóżka, skoro i tak miałam się wcześniej zebrać do roboty... To jakoś tak wyszło.
Nawet to lubię - w sensie posiadanie poranka dla siebie. Gorzej tylko z tym momentem decyzyjnym, żeby wstać.
Bo przecież będę zmęczona, bo w sumie to co ja będę tam robić, lepiej się wyspać, bo... bo w sumie nie wiem co.
Fakt, że nigdy nie byłam porannym ptaszkiem. Zawsze wstawałam na ostatnią chwilę, do szkoły potrafiłam się zebrać w 20min ze zjedzeniem śniadania, byle tylko nie musieć wstawać wcześniej. Na studiach siedziało się przed kompem do 2-3 nad ranem, koło 23 zaczynało się w ogóle cokolwiek robić, IRCe i Jabbery ożywały ;-) Stara prawda informatyczna brzmi, że łatwiej pójść spać o 6 rano niż wstać o 6 rano. I długie lata byłam jej wyznawczynią.
Aż życie wrzuciło mnie w ramiona osoby nastawiającej budzik na 4:30... :D
Tak powoli się przestawiam na to, że można pójść spać przed 22. I że wtedy taka 6 rano to jest po 8 godzinach snu, czyli całkiem legitnie i bez deficytów można by wstać.
Ale nadal gdzieś w głębi mnie czai się takie "będziesz niewyspana... będzie ci źle... świat będzie straszny... wstawanie rano to największe zło jakie może cię spotkać...". W sumie to nie wiem dlaczego. I mam nadzieję, że kiedyś mi przejdzie i po prostu się przyzwyczaję ;-)