Niedziela. Reksio chyba to wyczuł... :D
Bosz, biedny kotek, zeszłam na dół na śniadanie, ale zapomniałam kubka, idę do góry, a on za mną, z nadzieją, że siądę i będzie można się wpakować mi na kolana... spotkaliśmy się w połowie schodów, gdy wracałam na dół ;-)
Zrobiłam to śniadanie, kawę, herbatę... ale za dużo na dwie ręce, więc wzięłam połowę rzeczy, żeby zanieść na górę, a ten biedny kotełek za mną, z nadzieją, że to już :D I znowu spotkaliśmy się w połowie schodów.
Jak już szłam po raz trzeci do góry - teoretycznie już na dobre - to tylko na mnie łypnął okiem i przyszedł po jakimś czasie ;-)
Ale wybitnie zima wpływa na koteczka - latem tak nie wysiaduje ludzi ;-)
A poza tym udało się mieć leniwą niedzielę :) Bosz, jakie to fajne pozwolić sobie nie odznaczać zadań, tylko po prostu robić to, na co się ma aktualnie ochotę :)
...ale kwiatki podlane :D