To powinno być lepszym zdjęciem, ale to był dzień, w którym niby jakieś zdjęcia robiłam, ale jakoś tak bez fotograficznego zacięcia. Niby nawet odpaliłam "studio", ale w sumie żeby telefonem pofotografować atramenty na sprzedaż (tak! dotarłam do tego momentu, że czas lekko przewietrzyć kolekcję), i w sumie nic ciekawego, a wrażenie, że "było fotografowane" zostało.
Ale skoro już znalazłam się w takiej sytuacji, to nadmienię, że M. zaszalał i kupił mi na urodziny Lamę z tych wymarłych. Chodziłam za nią od jakiegoś czasu, bo ciężko było ją w ogóle dorwać, jakiś taki wybitnie deficytowy model. A ten wziął i upolował. Naprawdę zaniemówłam...
To jest po prostu cudowne, kiedy Twój ulubiony ssak wspiera Twoje irracjonalne pasje, nawet jeżeli gdzieś tam Ci napomkni od czasu do czasu o stanie zwariowania ;-) W końcu czyny, nie słowa ;-)
A że lubię mieć pióra zatankowane pod kolor, to kombinowałam, kombinowałam i się okazało, że atrament, który był dla mnie trochę taki "nijaki" w czerwonych piórach, w tym współgra idealnie. W końcu nie jest wyblakły i zbyt pomarańczowy w porównaniu do tego, w czym siedzi :D