Kolejny dzień bycia ciocią.
W sumie to fajna sprawa, chyba coraz lepiej mi idzie wylawirowanie między poświęcaniem dziecku pełnej uwagi a znajdowaniem czasu na coś swojego.
W końcu wlaśnie siedzę przy komputerze i nadrabiam tu wpisy, a młoda sobie rysuje. Poświęciłam na to mój praktycznie nowy komplet mazaczków artystycznych z biedry, ale cóż :D Jest szansa, że przeżyją, a to już nie te czasy, że jak się dostąło jedne takie mazaczki, to nie było szansy, żeby kolejne pojawiły się w perspektywie paru lat.
Z tym moja mała dziewczyna z wiecznym niedoborem w kwestii artykułów piśmienniczych też ma problem. To głęboko zakorzenione poczucie, że trzeba każdą najmniejsza kredeczkę szanować, bo drugiej nie będzie, że zeszyt to skarb i nie można zabazgrać byle czym i w ogóle.
A przecież można, a nawet trzeba, ileś tego wszystkiego zużyć, żeby dotrzeć do prawdziwej kreatywności. Uczę się tego.
Bosz, stać mnie było na kredyt na mieszkanie, a żyję we wrażeniu, że kredki czy notes to skarb :D Gdzie sens gdzie logika...