I did it! Zrobiłam to!
Caluteńki kilometr =)
Co prawda w międzyczasie (piszę to 16.08) zdażyłam już pobić ten rekord pykając najpierw całe wyjście na basen kraulem (900m), a potem cały kilometr samiuśkim kraulem, ale ;-) wtedy to była rachocha i moc :D
Bez M., który mi odliczał ostatnie długości i motywował do tego, by pokonać siebie, chyba bym siebie nie pokonała. Mam wrażenie, że mięknę na starość. Jakbym gdzieś tam po drodze przegięła z doznaniami i przemęczaniem organizmu i teraz mi się buntuje na samą myśl o przekroczeniu strefy komfortu.
A przecież tam za tą wyimaginowaną granicą komfortu jest jeszcze duża strefa względnego komfortu, w której satysfakcja narasta lawinowo a bycie w niej wcale nie jest jakimś hardkorem.