Ostatni dzień w górach...
W końcu taki, kiedy można było posiedzieć na tyłku :) I w sumie tak dziwnie...
Krąg na ognisko jeszcze wysychał (chyba nie zdążyłam tu napisać przez tę całą zmianę roku daily, że jeszcze skrzydełka motyla doprowadziły do totalnej przebudowy tego kręgu, włącznie z wizytą w betoniarni i kolejnymi taczkami do przetransportowania), więc finalnie był tylko parominutowy mikroskopinny ogieniek. Ale i tak fajnie :)
Jestem wdzięczna, że trafiłam w takie miejsce jak to, i że mogę tu wracać praktycznie w każdej chwili... :)