Tak, nie mylicie się. Oto podłoga.
Dzisiejszy symbol mojego zwycięstwa nad prokrastynacją.
Nie wiem jak to działa, choć wiem, że nie jestem w tym sama, ale często przerastają mnie rzeczy, które finalnie zajmują tak do pół godziny max, a zbieram się do nich tygodniami.
W tym oto miejscu do dziś miałam wiertarkę, wielkie pudło, kolekcję kartonów i jeszcze parę innych rzeczy. Pół godziny później jest pusto, a i w piwnicy jakby lepiej poukładane.
Swoją drogą mieszkam tu już 8 lat, a za każdym razem jak patrzę na ten mój gres, to mam to samo uczucie zakochania się od pierwszego wejrzenia jak wtedy, gdy zobaczyłam go w sklepie. No dobra - to było zakochanie od drugiego wejrzenia, bo od pierwszego zakochałam się w innym kolorze, który jednak nie pasował mi do reszty ;-)