Porto dzień... hm... bosz, już szósty!
A przecież dopiero co przyjechałam, ochłonęłam po tych wszystkich perturbacjach, dopiero co nie co zwiedziłam, dopiero znalazłam ulubiony sklep i pastel de nata, a tu zaraz trzeba będzie wracać...
Dziś dzień restu. Wyszłam z nory, byle tylko wyjść, bez specjalnego planu, po prostu przeszłam się nad rzekę, za rzekę i z powrotem. A i tak pykło 10k kroków...
Chciałabym móc wyjechać na dłużej... tak żeby na prawdę zapomnieć o tym, co zostawiam, wyhamować z biegu życia, wyhamować z ekstytacji nowym miejscem, i po prostu być. Być, posłuchać siebie, zadać parę trudnych pytań, znaleźć te proste odpowiedzi...
Pod tym względem miałam dużo nadziei związanych z tym wyjazdem. Czy dostałam, to co chciałałam? Nie wiem. A czy dostałam, to co potrzebuję? Pewnie okaże się, że idealnie.
PS. To zdjęcie kiedyś wrzucę komuś na puzzle ]:->