Gdzieś któryś motylek ruszył skrzydełkami i przerzuciłam jakiś ogrom rzeczy w mieszkaniu. Z tego co wiem, to nie jestem samotna w tym, że gdzieś się jakąś jedną rzecz zmieni/sprzątnie, i to potem leci lawinowo... No poleciałam grubo tym razem :D
Jeszcze nie dawno żyłam w przeświadczeniu, że mam "pełno w szafach" i ogólnie ledwo się ze wszystkim mieszczę, a jakieś tu wcale nie duże rewolucje i raptem się okazało, że mam pół regału wolnego, w szufladach zaczęło być luźno, w "pawlaczach" też jakoś się przerzedziło... a paradoksalnie wywaliłam tylko karton instrukcji (przecież można wyrwać 2 strony po polsku, nie trzeba trzymać wszystkich wersji językowych :D) i oddałam siatkę gazet o zwierzakach bratankom. A miejsca się zrobiło jakbym conajmniej dużą siatę Ikei rzeczy wyniosła...
No i w efekcie mam swój kącik papierniczy =) Wiem, że te notesy się w życiu nie "zużyją", bo pewnie po drodze nie powstrzymam się przed kupnem kolejnych, i pewnie musiałabym zacząć pisać książkę, żeby to miało jakiekolwiek uzasadnienie, ale kocham. Kocham i spełniam marzenia tej małej Marty, która gdzieś na początku lat 90-tych ubiegłego wieku marzyła o zeszycie w twardej okładce. Jakby mi ktoś powiedział wtedy, że będę miała do woli pięknych zeszytów z gładkim papierem w kolorze ecru, świetne kołonotatniki w pięknych okładkach a do tego w każdym momencie będzie dostępna masa innych nawet w Biedronce, to chyba bym mu nie uwierzyła. Przecież jak zeszyt miał gładki papier i błyszczącą okładkę to już było mega!
Ale jestem wdzięczna za tamten czas, bo teraz mogę czuć większą radość z każdego, nawet reklamowego notesika, i chyba nie dawałoby mi to takiego szczęścia i poczucia wyjątkowości każdego egzemplarza, gdyby nie ten wcześniejszy, tak mocno odczuwany, brak.