Dzień zaczął się źle.
Przy czyszczeniu dwóch piór coś mnie podkusiło i zdemontowałam im stalówki. Zalałam wszystko wodą w szklance (sekcje, stalówki i tłoczki) i zajęłam się śniadaniem. Po czym wróciłam i wylałam brudną wodę ze szklanki. Tak, było dokładnie tak jak myślicie - poleciała razem ze stalówkami. Całe szczęście jedną udało mi się złapać.
Drugą mój rycerz wydobył po powrocie z pracy.
Swoją drogą zostawiłam tę nieszczęstną szklankę w umywalce, co by sama pamietać, żeby jej nie używać, piszęd do M. że katastrofa. I że magnez - nawet neodymowy - nie chyta stalówek. Co opatrzyłam wyraźnym - moim zdaniem - zdjęciem tegoż magnesu nie łapiącego drugiej, ocalałej stalówki.
A tenże wyczekany rycerz przyszedł do domu, odstawił szklankę, umył ręce, bo stwierdził, że mu podesłałam zdjęcie sukcesu całej akcji... :D
Całe szczęście, że jednak była w syfonie. Choć komunikat o sukcesie brzmiał mniej wiecej tak: "Kochanie, uratowałem Ci stalówkę, jedziemy do Obi" - okazało się, że rurka nie wytrzymała odkręcania tegoż syfonu.
I to właśnie jest dokładnie historia tego zdjecia, bo to bratki sprzed wejścia do Obi. Dobrze, że mnie tknęło, żeby w ogóle je zrobić :D