Chciałam to zdjęcie zrobić dzień wcześniej, ale ta słoneczna zielistka wygrała :)
Miałam taki piękny poemat na myśli, o tym jak warto pokonywać własne słabości, o tym, że czasem to co na początku wydaje się nie do przejścia jest trudne. O satysfakcji z postępów itp itd.
Bo to co widzcie mówi, że przepłynęłam ciągiem kilometr kraulem w 28 minut, a potem dorzuciłam jeszcze setkę ;-)
Okazało się, że następnego dnia przepłynęłam także kilometr kraulem. Prawie ciągiem - bo wypadalo przepuścić szybciej płynącego pana. W niecałe 27 minut.
Ja, która rok temu wypluwała płuca po jednej długości basenu. Z zazdrością patrząca na takie osoby co wchodzą do wody i po prostu płyną i wychodzą po pół godzinie. Można? Można. (*)
(*) oczywiście zakładając, że jest się człowiekiem nieobarczonym większymi problemami zdrowotnymi, a tylko cierpiącym na brak motywacji i lenistwo ;-)
Bosz, jaki ja miałam wysoki próg wejścia do tej wody. No bo wiecie, trzeba tam dojechać, przebrać się, potem wysuszyć, i te włosy wiecznie przesuszone, niszczą się, a przecież nie będę brała 3 odżywek na basen, bo się nie zmieści wszystko w szafeczce ;-)
No i przecież zimno, to zaraz mnie po tym basenie przewieje. I wilki jakieś :D
Całe szczęście, że M. ma motywację z żelaza i dał radę mnie rozruszać. Jeszcze nadal mam jakieś zastoje chęci, ale już to wyjście na basen jest taką standardową czynnością a nie akcją wymagającą wielkich wysiłków.
Paradoksalnie - kiedyś miałam tak z łyżwami, a tego sezonu jeszcze nie rozpoczęłam. Gdzieś ten wysoki próg wejścia musiał zacumować przecież :D
A jeszcze tak z impresji ostatniego filozoficznego pływania to chciałabym zauważyć, że najtrudniejsze w tym pływaniu kilometra nie są ostatnie metry. Ostatnie metry to pikuś (no chyba że przesadzę z tempem wcześniej i się wykończę za szybko).
Najgorsze jest pierwsze 100-150m.
Ja wtedy "umieram", ciało cierpi, zanim się przestawi na inną gospodarkę tlenową to naprawdę jest ciężko, fale zimna, gorąca, duszności itp itd, "na pewno nie dam rady".
Pierwsze podejścia do pływania ciągiem - bo zaczynałam od paru oddechów po każdej długości - było koszmarem. Wydawało mi się, że nigdy tego nie przeskoczę. A przeskoczyłam. I z każdym podejściem jest łatwiej.
I tak sobie myślę, że to może być piękna metafora :)