A taki był poranek tego dnia.
Śmieliśmy się, że pojechaliśmy do sanatorium. W sumie wszyscy chorzy - my i rodzice M. także. I jakoś to świeże górskie powietrze cudów nie uczyniło... ;-)
Chyba naprawdę było ze mną słabo, bo zasnęłam jak tylko wyjechaliśmy na jakąś szerszą drogę i obudziłam się już prawie na miejscu.