Od jakiegoś czasu wpisywanie tych tygodni mnie zdumiewa... 70!
490 dni. Może to nie powinno mnmie dziwić, w końcu robię te daily od ponad 2000 dni, ale jednak łatwiej cyknąć fotkę gdzieś tam w 3 sekundy w ciągu dnia, i potem siąść i to ogarnąć, niż dzień w dzień poświęcić te 30-60 minut na napisanie tych 3 stron tekstu.
Ale gdbybym nie widziała w tym głębszego sensu to pewnie bymm nie pisała. To naprawdę "działa". Przede wszystkim mam większy kontakt ze sobą, jest czas na rewizję, czy na pewno podoba mi się wsztystko co się wokół dzieje, czy czuję się dobrze z podejmowanymi decyzjami? Czy coś mnie uwiera? Co mnie cieszy? Czego się boję? O czym marzę?
Nie wiem, czy przy moim tempie życia i ciągłym tetrisie miałabym motywację do zatrzymania się na chwilę i zastanowienia się nad tym, gdzie tak naprawdę pędzę. A tak jedna decyzja pociągnęła za sobą konsekwencje i tak zostało. Piszę.
Bo piórem na papierze to jakoś lepiej się myśli...