No i mamy nowy rok :)
Gdyby mi ktoś te 365 dni temu powiedział, że będę kolejnego Sylwestra spędzać w takiej konfiguracji, to raczej bym mu nie uwierzyła... a jednak to wszystko się zadziało...
2022 był dla mnie bardzo intensywnym rokiem. Pomijając nawet bodźce ogólnokrajowe czy światowe, to ogrom zmian i procesów, które zaszły we mnie i wokół mnie w ciągu tego ostatniego roku był zdecydowanie jednym z większych w moim życiu.
Dodatkowo skończyłam 40 lat życia. Mówią, że życie zaczyna się po 40-tce - i choć równie dobrze mówią tak o 30 czy 50, to dla mnie właśnie ten rok był przełomowy i wieńczący pewne łańcuchy zmian.
Na początku roku domknęłam w mieszkaniu sporo rzeczy, które wisiały czekając na zmiłowanie. Dodatkowo, zbierając rzeczy na pomoc Ukrainie, przewartościowałam moje zamiłowanie do posiadania rzeczy i oddałam dużo różnych pozornie potrzebnych rzeczy na zbiórkę. Tak, jestem "chomikiem" i czasem mam wrażenie, że potrzeba otaczania się rzeczami zapewniającymi komfort i możliwości, w jakimś stopniu była też kotwicą. Parę miesięcy później doszła do tego "przeprowadzka" na drugi koniec Polski - z tych wreszcie wypieszczonych własnych czterech ścian. Wiele rzeczy mnie trzyma na Pomorzu i będzie to życie na dwa domy, ale to, że nie wszystko można zdublować i że tak naprawdę przestanę być przywiązana do jednego miejsca, oprócz poczucia wyrwanych korzeni, dało mi też sporo dystansu i uwolnienia się od pozornych potrzeb. Teraz może i czegoś mi czasem brakuje, czasem muszę poszukać innych rozwiązań, ale żyje się jakoś lżej, swobodniej.
Drugi dom... i ukochany człowiek :) Gdzieś kiedyś usłyszałam określenie "ulubiony ssak". Tak, to chyba jest najlepsze, co się zdarzyło w 2022 - parę "przypadków", łańcuch pozornie nieznaczących zdarzeń, który doprowadził mnie w ramiona człowieka, będącego spełnieniem moich marzeń.
Choć z tym spełnianiem marzeń to jest ciekawa sprawa. Tak często sami nie wiemy czego chcemy, wydaje nam się, że zupełnie inne rzeczy zaspokoją nasze potrzeby, a przegapiamy to, co naprawdę ważne.
Ten rok był dla mnie sprawdzianem dla zaufania. Mój majowy wylot do Porto był takim pierwszym sprawdzianem, czy uwierzę, że to co czuję, że powinnam zrobić, jest tym, co powinnam zrobić naprawdę i wbrew rosząsdkowi. Czy uwierzę, że rzeczy naprawdę mogą się zdarzyć a marzenia spełniać. Czy będę wystarczająco uważna na te wszystkie małe sygnały, które mówią mi, gdzie mam iść. I całe szczęscie byłam i poszłam za głosem serca, obiecujac sobie nie zboczyć z tej drogi.
Dzięki temu doświadczeniu oraz magii Voice Healingu Agnieszki Kamińskiej po raz pierwszy w życiu tak naprawdę puściłam racjonalną kontrolę nad swoim życiem i zaufałam, że ten świat wie, co ma ze mną zrobić. Oraz że ja jestem w stanie wyczuć, co tak naprawdę jest dla mnie dobre.
I właśnie dzięki temu dziś mogę powiedzieć, że odnalazłam swoje miejsce w życiu u boku tego, na którego czekałam. Że po prostu może być dobrze, że można zbudować relację opartą na zrozumieniu i zaufaniu, w której nie ma niepewności, potrzeby "zasługiwania na coś" czy dostosowywania się do czyichś oczekiwań. Gdzie jest prawda i chęć patrzenia w tym samym kierunku.
Po latach różnych doświadczeń czuję się niepewnie, gdy jest tak po prostu dobrze. Dziwnie tak, bez żadnego "ale". Ale ;-) dochodzę do wniosku, że w momencie odnajdowania swojego miejsca w tym świecie te wszystkie "tragiczne" emocje się wypłaszczają. Przestają być potrzebne - bo już nie muszą nam sygnalizować, że coś jest nie tak.
Mam teorię, że trudniej jest być szczęśliwym. Mamy jakąś taką podświadomą tendencję do szukania problemów. Jeżeli nie targaja nami rozterki i problemy zaczynamy się zastanawiać, gdzie jest haczyk.
A tego haczyka może po prostu nie być. Może być po prostu dobrze.
I takiego "po prostu dobrze" życzę wam na ten nadchodzący rok i na całe życie. Nie kombinujcie, zatrzymajcie się, spotkajcie się ze sobą i sprawdźcie co tam u was naprawdę słychać. Czasem będzie trudno zmierzyć się ze swoimi lękami i słabościami, ale warto. Bo prostu warto zawalczyć o swoją prawdę.
I o to, żeby było dobrze :)