Zachód słońca w Siemianach.
O mały włos nie spalibyśmy na dziko, i to jeszcze z dość przypadkowo spotkanym moim bratem i kuzynem pływającym na jachcie budowanym rękami naszego dziadka, ale wygrała chęć prysznica manifestowana z innych jachtów. Niby taki był plan, który zresztą sama ułożyłam, więc jakby pretensji mieć nie mogę, ale nostalgia za jeszcze jednym ogniskiem pozostała ;-)
Ale finalnie opanowaliśmy gitarami amfiteatr w marinie i było całkiem przyjemnie. No i wieczór przepiękny :)