Kolejny dzień w Porto. Dziś już mnie tak nie poniosło... ;-)
Poranek był relatywnie leniwy, zjadłam śniadanko (niby taniej jak się robi samemu i można nielimitować pomidorów :D), przeliczyłam, że dobrze by było, jakby budżet mi się zamykał w 20EUR/dzień i poszłam na kawę.
Stwierdziłam, że poszukam czegoś w okolich Kościoła Kleryków. Na trasie jest jakiś remont ulicy, wszystko rozkopane, musiałam pójść trochę na około, a tam patrzę na wystawę - pióra! No nie było bata, wchodzę!
Weszłam, popatrzyłam, uległam, i wydałam 19.75EUR na notesy (pamiętając, że dzienny budżet 20 :D). No ale jeden taki hand-made, z jaskółką, lokalnej firmy... piękny, gadał do mnie, jak nie brać?... :D
No cóż, w końcu mój naród ma doświadczenie w długu publicznym, to może ja też powinnam zacząć mieć? :D Kawę kupiłam, nawet z ciachem ;-) Zresztą całe szczęście, że z przesłodkim ciachem, bo tu kapuczinę dają taką, że moje domowe espresso jest lżejsze w użyciu :D
Pokręciłam się potem po okolicznym parku - swoją drogą dziś dopiero się zorientowałam, że ta aleja z dużymi drzewami to też był ten sam park, w którym były uroczystości studenckie :D To Porto jest serio małe...
Nawet przez moment zasiedziałam się przy stole z laptopem i trochę tu wpisów wam potworzyłam zaległych, ale wiało trochę zimnem i po wielu kombinacjach stwierdziłam, że jak sobie siądę w pokoju to też jestem "w centrum starówki", a jest o wiele przyjemniej :D
Wieczorem jeszcze wyszłam na zachód słońca na most, ale o ile przedzachodzie było cudowne, to potem się zachmurzyło i tyle z tego było. Ale spróbuję jeszcze raz.
W ogóle główna fota z komórki, bo jednak z szerokiego kąta to jakoś lepiej wygląda. Ale macie tu panoramkę z aparatu: