Piątek piątunio...
Generalnie od paru lat wyznaję zasadę, że dorosłość zaczyna się wtedy, gdy wolisz poniedziałki od piątków.
Za młodziaka to była radość, że kierat się skończył, wreszcie weekendzik, dawaj nocnym przez całą Polskę w góry, albo na imprezę, koncert, gdziekolwiek, róbmy coś!
Teraz po tym jak zamknę kompa po pracy, to mam ochotę też się zamknąć pod kołdrą :D Za to w poniedziałek, po weekendziku (oczywiście bez szaleństw), pełna energii wracam do pracy. Nie tak jak kiedyś z oczami na zapałki prosto z pociągu vel innej imprezie.
Także w ten piąteczek podjęłam się jedynie słusznej rzeczy na jaką jeszcze miałam energię – odmóżdżające węzełki i nanizanie koralików.
Okazało się, że pewien okrągły pilniczek niewiadomego zastosowania, który zabrałam z mieszkania babci jeszcze po dziadku, był kluczowy w tym ostatnim, bo wiele koralików wymagało doszlifowania dziurek, żeby sznurek nie haczył. Właścieie to nie wiele, a wszystkie :D
A efekt końcowy prezentuje się tak: