Jeszcze za czasów "radia, którego nie ma", jeżeli spędzałam sylwestra w domu, to 1 stycznia był w akompaniamencie Topu Wszechczasów. Teraz zamiast tego radia mamy dwa inne, a i Top się ostał.
Obudziłam się przed budzikiem, o 8:58, idealnie by włączyć radio już od pierwszej zapowiedzi. Profanując całą zabawę nie doczekałam do końca idąc na łyżwy, ale cóż ;-)
W tym roku też głosowałam, trochę "na szybko", nie zapisując wyborów i mając problem z odtworzeniem ich tuż po... no bo jak wybrać 35 najlepszych piosenek ever, kiedy tych ważnych utworów jest tak strasznie dużo?... Moja lista "best of" na spotify ma 217 pozycji, a nie uwzględnia wielu ważnych dla mnie piosenek.
Od momentu, kiedy jako 7 czy 8-letnia dziewczynka, dostałam kasetę "Rock Classic" między innymi ze "Stairways to heaven", "High hopes", "Parents" czy "Aqualung" jestem dzieckiem rocka. I to się nie zmieni nawet gdy Spoti mówi mi, że poszłam w folk ;-) Pisząc te słowa zresztą słucham jakiegoś chilloutowego jazzu.
To nie chodzi o to, jakiej muzyki słuchamy. Tylko żeby znaleźć taką, która porusza nas gdzieś tam w środku. Żeby pocieszała w trudnych momentach (czarny album Metalliki przez pół życia był moją płytą na doła :D), żeby mówiła o ważnych rzeczach (vie "Biko"), żeby mobilizowała do działania ("Keeping me alive" - ale słuchajcie we wersji acoustic) i żeby była po prostu codzienną przyjaciółką.
Nie wiem, czy bardziej lubię słuchać czy grać. Ale wiem, że muzyka jest tym, z czym najtrudniej byłoby mi się rozstać.