Czasem jest tak, że coś, na co czekacie, co wydaje Wam się spełnieniem waszych marzeń, zawodzi.
Że gdy w końcu dostaniecie tego swojego złotego grala do ręki, okazuje się wcale nie taki złoty.
Tak też miałam z tym piórem. Bosz, Faber-Castell to było zawsze "Coś" przez duże C, w dzieciństwie śliniło się do kredek czy ołówków. A teraz śliniłam się do pióra, w tej jednej konkretnej wersji - z drewna kokosowego.
Strasznie mi sie podoba ten design. I cała oprawa marki.
Ale totalnie się nie dogaduję z tym piórem. Nie ma miłości. Do tego stopnia, że zdecydowałam się je sprzedać.
Czasem trzeba pewne rzeczy usunąć z życia, żeby mogły przyjść nowe. Nie ma co tkwić przy czymś, co nie spełnia naszych marzeń, tylko dlatego, że coś w to zainwestowaliśmy.