W erze serwisów streamingowych kupowanie płyt jest lekko passe - i jakby nie patrzeć nie jest najwygodniejszym rozwiązaniem. Trzeba wstać, wstawić płytę, przy winylach jeszcze pozmieniać strony co 20 minut... Nastawienie playlisty na 20 godzin jest zdecydowanie mniej absorbujące ;-)
Ale to uczucie posiadania w ręku fizycznego nośnika, który ktoś opracował, stworzył i zadbał o każdy szczegół, jest zdecydowanie fajne. A już egzemplarze podpisane własnoręcznie przez twórców mają dla mnie szczególne znaczenie.
Tym razem płyta Markety Irglowej, którą poznałam przez film "Once". Pomimo, że uważam, ze najfajniejsze rzeczy tworzyli z Glenem razem, to ich solowe kariery śledzę z wielką sympatią i zaangażowaniem.