Takim wschodem słońca pożegnałam Porto.
Wolałam zjeść obiad na wypasie niż wydać 25EUR na taksówkę, więc za 2EUR jechałam na lotnisko autobusem. Z tym, że że to będzie autobus, to się zorientowałam w sobotę po południu, długo (także kupując bilet w kasie rozmawiajac z żywym człowiekiem) byłam przekonana, że "3M" to metro. Dopiero po jakimś czasie do mnie zaczęło dochodzić, że "bus" to jednak nie jest metro :D
A żeby zdążyć na samolot o 6 rano, musiałam być na lotnisku koło 4... a mogłam dojechać albo na 3:30 albo na 4:30. No to bus o 2:50... czyli trzeba wyjść coś koło 2:30... czyli w sumie już nie opłaca się kłaść spać... :D
Akurat zresztą Porto wygrało mecz i trafiło na 1 miejsce w lidze, więc dobre parę godzin było trąbienie, krzyki i śpiewy. Nie miałam problemów z niezasypianiem :D
Podróż powrotna już poszła gładko, bagaż dotarł, samochód odpalił... I już można było wrócić do domu, rozpakować, wyprać... I wrócić do rzeczywistości...